Tym razem miałem ze sobą aparat. Właściwie poprzednio też miałem, FEDa, i film skończyłem dopiero przy drugiej wizycie. :-) Ale jeszcze nie jest wywołany. Na razie więc tylko produkty bezdusznej cyfrowej technologii.
Kilka słów o Wrocławiu dla początkujących. Przede wszystkim: jest tam zachowany w prawie oryginalnej postaci wielki kawał miasta prawie bez zmian od czasów przedwojennych. A w każdym razie ze zmianami minimalnymi. A w każdym razie tak to wygląda bo tak dokładnie to nie sprawdzałem. :) Jest tego gdzieś dwa na trzy kilometry przynajmniej. Bardzo duża i świetnie zachowana starówka. Mnóstwo mostów (jeśli dobrze pamiętam to ponad 120 zarejestrowanych). Mnóstwo rzeki. A nad tą rzeką deptaki i ścieżki. Fosa dookoła starówki. Dużo zieleni. W sumie miasto w sam raz dla turysty, a i mieszkańcy pewnie czują się nieźle.
Garść przypadkowych uwag:
- ceny jedzenia do przyjęcia, może nawet gdzieniegdzie niewysokie, nie ma problemu z ofertą na każdą kieszeń, oczywiście drogich lokali też sporo
- olbrzymie gałki lodów, fakt, korzystaliśmy tylko z jednej lodziarni (ulica Oławska przy Galerii Dominikańskiej) więc nie wiem czy to standard, ale dwie gałki (po 2 PLN więc niedrogie) miały już naprawdę konkretną masę i były jak 3-4 w Gdańsku. Byliśmy pod wrażeniem. Do tego bardzo smakowite.
- PKP robi postępy - dworzec śmierdział mniej niż w zeszłym roku, choć w piątek po południu kolejki po bilety koszmarne
- dużo hosteli blisko rynku, a naprawdę warto mieć do niego niedaleko, jest śliczny
- paskudny postkomunistyczny budynek na styku placu Solnego i rynku to przedwojenny supernowoczesny budynek banku - lektury popłacają (tak, dowiedziałem się tego z "Breslau Forever")
- bardzo klimatyczne krasnoludki tu i ówdzie, są nawet przewodniki po nich, myślę że szukanie ich to może być świetna zabawa dla dzieci, zresztą są dla nich książeczki o tychże krasnoludkach
- ogród japoński trochę mały, fontanna koło Hali Stulecia podobno wspaniała ale nie było żadnej tablicy z informacją kiedy działa
- wypożyczalnia rowerów na rynku jest i ceny ma sensowne (8 PLN za pierwszą godzinę i 5 za następne, 100 kaucji) ale gdy chcieliśmy z niej skorzystać to okazało się że nie ma żadnego sprawnego roweru
- hostel Moon (Krupnicza, wejście od Kazimierza Wielkiego) bardzo miły, nowy i czysty, obsługa życzliwa, trochę gorąco od strony podwórka ale przecież i tak staraliśmy się spędzać czas na zewnątrz. W recepcji można było wypożyczyć PS2 z Tekkenem (więcej gier miało pojawić się później). Trzecie piętro w kamienicy trochę dawało się we znaki.
- nadal widać w mieście sporo niewykorzystanego potencjału turystycznego.
Niepowtarzalny klimat Wrocławia to zapewne skutek nieustannego utrzymywania kontaktu z całym Wszechświatem.
Wrocław wieczorem. To bardzo ludne i ruchliwe miasto co nie zawsze widać na rynku.
Wrocław duży jest, więc aby go przemierzać należy się właściwie odżywiać. Oto pożywne śniadanie.
Na jednym z mostów (Tumskim) kłódki z imionami. Dziwaczny przesąd jak sądzę.
Statki wycieczkowe. Koła łopatkowe "fałszywe", to znaczy tylko dla ozdoby, nie pełnią funkcji napędu. Wygląda trochę dziwnie (statki wszak dość nowoczesne mają sylwetki) i szczerze mówiąc budzi w mej inżynierskiej duszy trochę mieszane uczucia.
Napotkany w jednym z wrocławskich ogródków wrocławski kot. Ignorował wszelkie próby kiciania i głaskania. Przyszedł, porozglądał się nerwowo, zajrzał tu i tam i poszedł. Pewnie umówił się z kimś kto nie przyszedł.
Aula Leopoldinum. Warto odżałować te parę złotych żeby ją zobaczyć. Robi wrażenie.
Widok z wieży (matematycznej?) też ładny.
Jeden ze wzmiankowanych krasnali. Nietrudno się domyślić że znaleźliśmy go przy ulicy Więziennej.
Trzy krasnale na rynku.
Widoczek.
Po drodze do Hali Stulecia (najpierw bulwarem Dunikowskiego a potem wybrzeżem Wyspiańskiego) wypatrzyłem kilka muzealnych jednostek. Wyglądały interesująco ale zabrakło czasu.
Śluza Szczytniki zdecydowanie warta jest zobaczenia. Statki pływają dość często wiec nie trzeba długo czekać żeby zobaczyć ją w akcji. Obsługa miła ale uprzedza że teren nie jest udostępniony do zwiedzania - nie uprzedza o tym żadna tabliczka. Do tego po drugiej stronie śluzy teren policyjny, też bez oznakowania. Poważne niedopatrzenie - jak dla mnie to bardzo duża atrakcja.
Karp w ogrodzie japońskim. Wolałem nie zbliżać się do wody.
Dywizjon kaczek w szyku torowym.
Poczta w narożniku rynku znakomicie zamaskowana - póki nie wskazał jej tubylec nie byliśmy w stanie jej znaleźć.
Ostatnie wrażenie - oprócz kilku naprawdę wypasionych samochodów na placu Solnym ujrzałem takie dziwo:
Nie wiem kiedy wrócę do Wrocławia ale jeszcze bym sobie po nim połaził. Nie znudził mi się jak trochę przereklamowany Kraków.