4 sie 2009

Jeśli to sierpień to jestem we Wrocławiu

Dwa to już tradycja? Dla mnie tak. Nie jestem Imperium Brytyjskie żeby mieć tradycje sięgające setek lat. Choć nie zmartwiłbym się gdybym miał szansę takie stworzyć. :-)

Jak zwykle w sierpniu (to jest tak samo jak w zeszłym roku) wylądowałem we Wrocławiu. Mówię Wam, wypas miasto. Spróbuję opowiedzieć trochę o swoich przygodach.

Najpierw podróż. Może byłaby miła opowieść ale korzystaliśmy (ja i ) z usług PKP, nie żeby był to jakiś wielki błąd ale pewien niesmak pozostał. Bo chciałem umieścić pierwszy wpis z dopiskiem to to tak ho ho, supernowocześnie i w ogóle, z jadącego pociąga se bloguje, a co! No i zonk, notebook ma bateryjkę dobrą ale krótką a prąda ni ma. Ni ma i już, w całem pocięglu. Wagon mielim super-duper, lotnicze fotele i jeden wielki przedział zamiast wielu małych, nie ściemniam, naprawdę super, bo pod fotele owe mieszczę dość swobodnie swe długaśne pseudopodia co zaletą wielką jest i basta. Nawet co gdzieś drugi rząd przy fotelach owych gniazdka oznaczone "230" znaleźć można, jednak oznaczenie to nijak nie oznacza napięcia w nich to wynosi bowiem okrąglutkie zero, chodzi może więc o liczbę lat jakie muszą upłynąć aby firma ta zrobiła wreszcie coś od początku do końca z sensem? Albowiem lampki do czytania tak samo nie działały, może prąd to za skomplikowana sprawa dla przeciętnego pasażera. Po cholerę tylko te gniazdka? Może dla obsługi? Na pewno mają ubaw, "he he, stary, to już szesnasty w tym tygodniu, myślał że prąd darmo dostanie, he he". Może za dużo kosztowało, chociaż jako żywo trudno mi sobie wyobrazić zabranie do pociągu urządzenia zużywającego istotne ilości energii. Betonu przeca w podróży mieszał nie będę, co nie? No nic, życie. Jakoś do tego Wrocka śmy się dotelepali i pięknie jest, nieskromnie bardzo jest albowiem nie po to cały rok haruję żeby potem na urlopie oszczędzać. O.